Bajka o słoniu

przez marc

W buddyjskiej przypowieści trzech ślepców próbowało opisać napotkanego słonia za pomocą zmysłu dotyku. Pierwszy z nich stwierdził, iż słoń jest niewielki, wydłużony, ruchliwy i przypomina trochę pędzel. Człowiek ów złapał za ogon. Drugi – ten, który chwycił ucho – stwierdził podobieństwo zwierzęcia do wachlarza. Trzeci nie zgodził się z kolegami: uznał, że słoń podobny jest do drzewa – wyrasta z ziemi, da się go (z trudem) objąć ramionami oraz jest całkowicie nieruchomy. Każdy z nich miał rację, a jednocześnie każdy się mylił. Dysponując ograniczonymi możliwościami poznania, jedynie próbujemy ogarnąć rzeczywistość w swoim wąskim, często hermetycznym zakresie. Internet przypomina słonia, bo jest przeogromny, ma niezliczone, autonomiczne części, stanowi prawdziwe bogactwo form komunikowania, w dodatku – rozwija się w przeróżnych kierunkach.

Dotykać owego zwierzaka z trąbą można na wiele sposobów. Pani księgowa wypełniająca raz w miesiącu deklaracje ubezpieczenia społecznego dla swoich współpracowników jest przecież internautką. Dysponuje bazą danych, którą aktualizuje w regularnych odstępach czasu. Gdy użyje komendy „wyślij”, dane powędrują siecią teleinformatyczną do innej bazy. Dwunastolatek grający w sieciową grę także jest internautą. Wędrując przez wirtualne światy realizuje swoje potrzeby, rozwija umiejętności, uczestniczy w zabawie. Każde z nich ma swój kawałek słonia, który poznaje na swój własny sposób. Pola aktywności sieciowej obojga użytkowników nie pokrywają się, mogą się nie pokryć nigdy, mało tego: obszarów możliwego działania w internecie jest całe mnóstwo. Co gorsza, w odróżnieniu od prawdziwego Trąbalskiego, słoń internetowy wciąż rośnie i rozrabia. W pewnym momencie swojego życia pojawił się w telefonach komórkowych, przelazł do telewizorów i najwyraźniej nie umie usiedzieć w jednym miejscu. Zmienia kształty oraz kolory: kiedyś był narzędziem komunikacyjnym specjalistów, później – z biuletynu stał się poczytną gazetą, jeszcze później – zbiorowością przeróżnych społeczności. Będąc niepowtarzalnym środkiem masowego przekazu jest jednocześnie internet odpowiednikiem medium drukowanego, ale także radia i telewizji. No i wzbudza emocje, co wcale nie ułatwia analizy. Potrafi obalić rząd, wyprowadzić demonstrantów na ulice, poważnie wpłynąć na wynik wyborów, jednym słowem: to słoń w składzie porcelany.


O internecie można więc było napisać książkę, podręcznik, monografię – coś, co miałoby rozdziały, logiczną strukturę, odsyłacze, elegancki spis treści z punktami i podpunktami. Można było znaleźć konkretnego adresata, wybrać dowolną część światowej sieci, zająć się nią planowo, z rozmysłem oraz samozaparciem. Dlaczego więc felietony? Felietony mają nad podręczkiniem cały zestaw przeróżnych przewag: po pierwsze – tak jak internet – ma otwartą architekturę. Można w miarę potrzeb wypełniać pozostawione onegdaj (świadomie lub nieświadomie) luki. Po drugie – być może pokazuje słonia prawdziwego: nie takiego, którego oglądamy krótkotrwałym dotykiem, lecz oglądanego z bardzo wielu stron. Po trzecie – felietony nie silą się na obiektywizm. Uczciwie deklarują, iż to jedynie kawałek słonia widziany przez jedną osobę – kawałek prywatny, subiektywny i pokazujący nie wnioski, lecz metodę dochodzenia do wniosków. Po czwarte wreszcie – zbiór felietonów jest nielinowy: dopasowuje się więc do nieliniowego sposobu myślenia współczesnego człowieka. Jest znakiem czasów, w których coraz rzadziej musimy pamiętać, bo przecież każdy kawałek wiedzy jest na wyciągnięcie ręki. Jest też symbolem hipertekstowej natury pozyskiwanej w ten sposób wiedzy – to praca, której wcale (tak jak internetu) nie musimy czytać od początku. Po której poruszamy się nie wędrując jednym, wytyczonym przez kogoś szlakiem, lecz surfujemy mniej lub bardziej świadomie. A jeśli czytelnik mieć będzie wyraźną i konkretną potrzebę, wesprze go wyszukiwarka.

Być może jest to także przejaw poszukiwania nowych sposobów na opisanie społecznych zjawisk, które internet odzwierciedla w najwyższym stopniu: środków masowego przekazu, komunikowania, funkcjonowania baz wiedzy. Możliwe także, że sposób ów się sprawdzi, choć równie możliwe jest, iż znów nie będziemy w stanie opisać całości słonia. Bo słoń, jaki jest… Tego nie wie nikt.