Ciężar gatunkowy hejtu

przez marc

Z gatunkami dziennikarskimi jest pewien problem: istnieją w tak zwanej literaturze przedmiotu (co oznacza, iż książek o nich mamy bez liku), trudno jednakowoż natknąć się na nie w redakcjach. W redakcjach bowiem każdy wie co ma pisać i nad gatunkowością zastanawia się co najwyżej we własnym sumieniu. U jednych informacja prosta jest rozszerzoną, u innych artykuł to wszystko powyżej pięciu stron. Co gorsza przepaść między teorią z kart zapisanych przez panią Fras a widoczną w mediach praktyką powiększa się coraz bardziej. Najpierw za gatunki uznano więc formuły programowe typowe dla współczesnej telewizji: talk show, reality show i przeróżne inne showy. Później do akcji wkroczył internet i dorobiliśmy się bloga czy nawet mema. Może czas, by do uświęconych rzetelnym opisem gatunków dołączyć formułę hejtu?

Hejt winien być gatunkiem wypowiedzi internetowej, bo ma wyraźne i łatwe do opisania cechy. To forma polemiczna, skierowana do konkretnego adresata, wypełniona negatywnymi emocjami, często groźbami, kalumniami oraz złością. Bez trudu znajdziemy prekursorów gatunku – ot, chociażby autora listu zaporoskich Kozaków do sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Ów pochodzący ponoć z końca XVII wieku hejt (choć najstarsze udokumentowane źródła są niemal dwieście lat młodsze) miał zresztą zastosowanie podobne do swojego dzisiejszego odpowiednika: z lubością odczytywano go w rozbawionym towarzystwie, by rozbawić towarzystwo jeszcze bardziej. Wspomnieć należy dorobek pamfletu – publicystycznej rozprawki wymierzonej w osobę, grupę ludzi czy urząd; formy posługującej się nie tylko zawoalowaną krytyką, ale także bezpośrednim i bezpardonowym atakiem. W dodatku mamy jeszcze i paszkwil, i tysiąc innych odcieni satyry.


Hejt internetowy bywa klasyczny: posiada inwokację, gdzie autor wyraźnie (żeby się nikomu nic nie pomyliło) pisze kogo personalnie ma zamiar pognębić. Później – zupełnie jak w piśmie procesowym – następuje uzasadnienie: albo szczegółowe opisanie sytuacji prowadzącej do hejtu, albo całokształtu działań prowadzących do hejtowania hejtowanego. Całości obrazu dopełniają wspomniane już obelgi – czasem nasycone wulgaryzmowi, choć Kozakom piszącym do Mehmeda trudno jest dorównać. Domorośli analitycy wyróżnili już rodzaje hejtu: kontekstowy (będący odpowiedzią na treść wcześniej istniejącą), werbalny (wyrażony przy pomocy słowa pisanego) oraz obrazkowy (zrealizowany za pomocą technik graficznych – w tym zdjęcia, fotomontażu, karykatury). Zdecydowanie odrzucić należy pogląd, iż hejt ma bezpośredni związek z postacią hejtera: mieć może, ale wcale nie musi. Często zdarza się bowiem, iż twórca hejtu wcale nie jest anonimowy, przedstawia całkiem racjonalne argumenty, mało tego – wielu zdaje sobie sprawę, iż hejt przez niego stworzony pełni ważną rolę społeczną. Nie sposób przecenić także wartości indywidualnej: w końcu po napisaniu hejtu osobie hejtującej na ogół poprawia się samopoczucie.

Hejtu nie powinniśmy wylewać z kąpielą, bo – choć znaczna większość tego rodzaju twórczości waloru żadnego nie posiada – czasem mogą pojawić się prawdziwe perły. Póki co, gatunek krzepnie, rozwija się, choć jego postęp obserwować można i w sieci, i w autobusowych dysputach, i na sądowej sali. Losy nowego gatunku będą dokładnie takie same, jak innych podmiotów sztuki genologicznej: albo wyszlachetnieją, albo znikną: wszystkiego dowiemy się już za jakieś 50 – 100 lat. Dokładnie tak samo było z panem Sienkiewiczem, który – choć już o tym całkiem zapomnieliśmy – wcale nie pisał „Trylogii” jako zestawu opasłych tomów oprawnych w skórę ze złoto tłoczonymi literami. Pan Henryk łaskaw był publikować swoje powieści w odcinkach (na łamach warszawskiego „Słowa” i krakowskiego „Czasu”) dając czytelnikom coś w rodzaju dzisiejszej opery mydlanej. Czytelnicy zaś ustawiali się w kolejkach, by dostać najnowszy numer z najnowszym odcinkiem. Gdy poszperamy w twórczości Sienkiewicza dokładniej, znajdziemy tam zresztą całkiem zgrabne publicystyczne hejty o sporym ciężarze gatunkowym.